Uniwersytet w Tokio - maj 1925 - fragment książki "Hachiko. Pies, który czekał"

Zima tego roku minęła szybko. Ani śnieg, ani deszcz, ani porywy wiatru – sprawiające, że łopotały duże namioty sklepu pani Shuto, sprzedawczyni ryb pani Fujiwary albo sklepu pana Matsumoto – nawet na jeden dzień nie były w stanie zatrzymać Hachiko. Pies zawsze był na miejscu i czekał na swojego pana w drzwiach stacji dwadzieścia pięć po piątej po południu. Wydawało się, że jego sierść stroszyła się, kiedy widział profesora. Wtedy schodził po schodach i oferował swój grzbiet profesorowi, aby otrzymać od niego pieszczotliwe klepnięcie.
Profesor często go też wtedy pozdrawiał:
– Dobra, smyku, Hachiko. Tęskniłeś za mną?
Po łagodnej wiośnie natychmiast nadeszło letnie ciepło, które tego roku, według gazet, miało być okropne – z temperaturami zbliżającymi się do czterdziestu stopni.
Dlatego pewnego wieczoru profesor Ueno popatrzył na Hachiko i powiedział mu:
– Być może tego roku będziemy musieli pojechać na plażę wcześniej. Być może wezmę cię tam już pod koniec przyszłego tygodnia? Jak ci się to podoba?
Możliwe, że Hachiko rozumiał te słowa, ponieważ nagle zaczął się kręcić wokół własnej osi pośrodku patio, a pani Yaeko zakrzyczała z kuchni:
– Co robisz, profesorze? Dlaczego go drażnisz?
Ale wycieczka na plażę Kokomura została przełożona, ponieważ profesor otrzymał bardzo zaszczytny obowiązek wygłoszenia przemówienia na niezwykle ważnej konferencji na Uniwersytecie Tokijskim i musiał pozostać w zamknięciu przez cztery dni, otoczony książkami i papierami.
Hachiko do domu profesora Ueno przybył półtora roku temu. Urósł i był już wielkości dorosłego psa. Przez cały ten czas każdego ranka nadal odprowadzał swojego właściciela, by ten mógł wsiąść w pociąg, a po południu, punktualnie kwadrans po piątej, wychodził z domu, kiedy pani Yaeko otworzyła mu drzwi, by mógł pobiec w kierunku stacji. Tam czekał na profesora Eisaburo. W międzyczasie obserwował, jak pani Shuto albo Ibuki kręcili się to tu, to tam. Jeśli coś do niego mówili, szczekał w odpowiedzi. Lecz przeważnie pozostawał cichy, z uszami gotowymi, by nasłuchiwać, kiedy pociąg skrzypiąc, wjedzie na stację. Wówczas psi ogon zaczynał uderzać o ziemię, a sam Hachiko musiał się zmuszać, by nie wyskoczyć w kierunku drzwi, bo profesor mówił mu po stokroć, że nie powinien w nie wchodzić, a on go słuchał. Kiedy więc pies dostrzegał w końcu swojego pana wchodzącego na plac, był bardzo zadowolony i razem, już spokojnie, wracali na kolację.
***
Rano dwudziestego pierwszego maja, kiedy tysiące kwiatów wiśni pyszniło się różem i gdy wydawało się, że Tokio było ogrodem namalowanym nieskończenie barwną paletą artysty, Hachiko obudził się zmartwiony i niespokojny.
Tego dnia przed wyjściem na stację profesor Eisaburo Ueno także był zdenerwowany, nieco zmartwiony, a nawet zaniepokojony, ponieważ był to dzień konferencji. Sprawdzał cztery razy, czy wziął papiery w teczce, zawiązywał i rozwiązywał muszkę tuzin razy – co rzadko mu się zdarzało – nim w końcu był zadowolony z jej wyglądu.
O wpół do dziewiątej skończył się przygotowywać. Zawiązał ostatni raz węzeł muszki i nałożył kapelusz.
– Jak możesz się tak denerwować przez konferencję? – czyniła mu wyrzuty jego żona z kuchni. – Jakbyś nigdy w żadnej nie uczestniczył.
– To Pani Konferencja, pani Yaeko – wytłumaczył jej. Odkąd wstał, Hachiko nie przestawał się kręcić po domu, jakby czegoś szukał.
– Co się dzieje z psem? – zapytała pani Yaeko. – Jest podenerwowany. Zobacz, coś chce ci powiedzieć. Podenerwowany jak ty.
– Nie gadaj głupstw, pani Ueno. Co może mu się dziać?
– Nie wiem – odparła, zmieniając ton z żartobliwego na bardziej poważny. – Ale nie podoba mi się to.
Profesor Ueno obserwował Hachiko, który nie przestawał się ruszać, był nieswój, mimo że leżał u stóp Yaeko. Profesor widział w jego ślepiach coś, co jemu również się nie podobało.
– Nie wiem, Yaeko – powiedział. – Ale w tej chwili mam inne rzeczy na głowie.
– Idź! Idź, bo się jeszcze spóźnisz. Ja już się martwię, więc ty nie musisz, a dwadzieścia pięć po piątej i tak będziesz go miał na placu przy stacji Shibuya.
Ale w tym momencie, gdy profesor wziął laskę ze srebrnym szpicem i nałożył kapelusz przed lustrem, Hachiko zaczął wyć. Następnie wstał i rzucił się biegiem w kierunku pana. Chwycił dół jego spodni zębami i zaczął warczeć.
– Już starczy, Hachiko. Co do diabła robisz?! – wykrzyknął profesor. – Zawsze coś nie idzie dobrze. Uspokój się.
Hachiko się zdziwił. To był pierwszy raz, kiedy profesor Eisaburo Ueno go złajał. Pies położył się na podłodze, poruszył ogonem, nie przestając patrzeć na profesora, który kierował się do drzwi.
– Chodź. Nie gniewaj się – powiedział tamten, otwierając drzwi.
Zanim profesor wyszedł, ponownie przemyślał sprawę i wrócił się do psa. Pogłaskał go po łbie i wyszeptał:
– Dzisiaj mnie nie odprowadzisz?
Hachiko zaszczekał i wyszedł za nim przez drzwi. Szli jak zawsze wiśniową aleją, minęli sklep rybny pani Fujiwary, która pozdrowiła ich ręką, i sklep z towarami kolonialnymi pana Matsumoto, który ukłonił się nieznacznie profesorowi, trzymając parę pakunków w rękach.
Niedługo potem dotarli do stacji, gdzie każdego dnia tłoczyli się pasażerowie. Profesor podszedł do okienka, kupił bilet, a następnie odwrócił się do Hachiko, który zatrzymał się w połowie placu.
– Kiedy wrócę po południu, pójdziemy na spacer. Obiecuję ci to uroczyście, Hachiko. Słyszysz mnie? Uroczyście. Ja i ty, sami, zgoda? Poczekaj na mnie tutaj, jak zawsze. Do zobaczenia!
Profesor pozdrowił go ręką, a ślepia Hachiko śledziły go ze smutkiem, dopóki drzwi nie zamknęły się za profesorem. A potem pies pozostał tam sam w zupełnej ciszy.
Pół godziny później wrócił powoli do domu. Zarówno pani Fujiwara, która wybierała tuńczyka, jak i pan Matsumoto, który obsługiwał klientkę, zdziwili się, widząc go idącego ze zwieszonym łbem. Zawsze widywali go zadowolonego, próbującego upolować wyimaginowane motyle.
Kiedy Hachiko dotarł do domu, skulił się w budzie w ogrodzie. Dobrą chwilę wył i powarkiwał, aż pani Yaeko podeszła do niego i zrobiła coś, czego nie robiła przez półtora roku, które Hachiko spędził w jej domu. Usiadła obok niego i pogłaskała go po głowie.
– Tak, dobry smyk – powiedziała, kiedy ucichł.
Reszta dnia była dla pani Ueno spokojna, oprócz tego, że Hachiko nie spróbował ani kęsa jedzenia, które mu zostawiła w misce, jakby nagle złapał odrę albo coś gorszego.
Tuż przed piątą Hachiko zaczął drapać w domowe drzwi, następnie pobiegł w kierunku ogrodu i zaczął wściekle szczekać, aż pani Yaeko zeszła z piętra, otworzyła mu drzwi, a on wystrzelił w kierunku stacji, podczas gdy ona uśmiechała się, widząc, jak przechodzi przez dziurę w ogrodzeniu.
Jej uśmiech nie trwał długo, ponieważ z uporczywością rozdzwonił się telefon. Podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę, by usłyszeć znajomy głos kolegi męża.
– Tak! Ach! Dzień dobry, profesorze Yamamo… Jak? Co pan mówi? – powiedziała przestraszona, podczas gdy krew odpłynęła jej z policzków. – Kiedy? Jak to się stało?
Pani Yaeko wysłuchała wszystkiego, co profesor z Uniwersytetu Tokijskiego powiedział, jej świat zawalił się i miała tylko odwagę, by zapytać:
– Gdzie, mówi pan, go zabrano? Rozumiem. Tak, oczywiście, zaraz jedziemy do szpitala.
Odkładając telefon, odwróciła się w kierunku okna i zobaczyła ze łzami w oczach, jak pies gnał po alei z drzew wiśni w kierunku stacji Shibuya.
Hachiko czekał później na swojego pana na placu stacji, ale na próżno. Tego popołudnia profesor nie wrócił.
Zmarł z powodu apopleksji podczas wygłaszania referatu na konferencji na Uniwersytecie Tokijskim. Lekarze nie mogli nic dla niego zrobić.
***
Pogrzeb profesora był skromny, taki jaki by mu się podobał. Jego ciało przywieziono do domu o wpół do dziewiątej wieczorem. Ubrano go na biało i złożono w korytarzu, otaczając kwiatami, świeczkami i zapachem kadzidła. Wizyty rozpoczęły się jeszcze tej samej nocy i trwały przez cały następny dzień, w którym odbył się pogrzeb na cmentarzu Aoyama.
– Co za nieszczęście, Yaeko, w połowie konferencji! – powiedziała pani Kokona, ich sąsiadka, kiedy pospieszyła, by złożyć kondolencje.
– Wylew do mózgu, mówią. Nie, nie mogli nic zrobić – powiedziała pani Yaeko, nerwowo ciągnąc się za włosy. – Atak był błyskawiczny, tak.
Ludzie pili herbatę i jedli słodkości, w międzyczasie chwalono postać profesora Eisaburo i jego wysiłki w rewitalizacji ziem nawadnianych po trzęsieniu ziemi z roku 1923. Jego córka była zajęta obsługiwaniem wszystkich, by nie musieć myśleć o niczym więcej. Około drugiej rozglądnęła się za Hachiko, którego nie widzieli od poprzedniego dnia. Wizyty kondolencyjne wydłużyły się i trwały cały dzień, a pies nie pojawił się w domu.
– Ale gdzie się schował? – zapytała pani Yaeko, podczas gdy rozpoczęło się czuwanie przy zmarłym.
– Nie wiem, matko – odpowiedziała córka. – Ale ważniejsze jest, byśmy się nie spóźniły, teraz są inne sprawy do przemyślenia.
Następnego dnia bardzo wcześnie złożono profesora Eisaburo do trumny, otoczono ją kwiatami i kilkoma książkami, położono też profesorowi jego laskę na długą podróż, która go czekała.
Kiedy już wszystko było gotowe, orszak skierował się do świątyni na ceremonię, a potem na cmentarz. Tłum szedł za powozem konnym aż do Aoyama. Zrobiło się pochmurnie, a potem momentalnie lunął deszcz.
W końcu dotarli na cmentarz, gdzie pochowano profesora, a na zakończenie skromnej ceremonii pani Yaeko, która szła pod ramię z córką Chizuko i lekarzem Tsumoru, zostawiła wiązkę chryzantem na grobie.
Potem wszyscy w ciszy wrócili do Shibuya. Był to deszczowy, majowy dzień, wszystko mocno rozkwitło. Cały poranek takiego dnia profesor spędziłby na spacerze z Hachiko po parku Yoyogi pod zasłoną deszczu, podziwiając, jak rosną kwiaty. Jego grób został otoczony kwiatami wiśni.
Niektórzy zaproszeni na ceremonię mówili po pogrzebie:
– Widzieliśmy Hachi z przodu na placu, na stacji Shibuya. Biedne zwierzę! Wydawało się, że czekał…
Fragment książki:
