Nierealne oczekiwania, wypalenie zawodowe, frustracja - dlaczego weterynarze odbierają sobie życie?
Niektóre zawody w sposób oczywisty wiążą się z większym ryzykiem samobójstwa. Strażak, policjant, żołnierz - może w pewnym momencie ugiąć się pod naporem traumy. Jest to do jakiegoś stopnia zrozumiałe. Niedawno przeprowadzone badania dołączają do tej grupy… weterynarzy. Stres, frustracja, wypalenie zawodowe dopadają ich już po kilku latach praktyki. Wielu nie wytrzymuje presji. Czy można coś z tym zrobić?
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z pytaniami o psy.
Ciężkie czasy dla ludzkiej psychiki
W latach 2020 - 2022 cała ludzkość stanęła w obliczu przytłaczających wyzwań. Najpierw piętno na naszym zdrowiu psychicznym odcisnęła pandemia koronawirusa. Później nadszedł kryzys ekonomiczny, a następnie wojna Rosji z Ukrainą. Brak stabilizacji, utrata pracy, lęk o przyszłość, obawy związane ze stanem zdrowia - to wszystko sprawiło, iż międzynarodowa kondycja psychiczna mocno się pogorszyła.
Tymczasem sytuacja wśród lekarzy weterynarii jest bardzo zła od dawna, a w ostatnim czasie stała się wręcz tragiczna. Według najnowszych badań „Journal of the American Veterinary Medical Association” od 1979 r. ryzyko popełnienia samobójstwa przez weterynarza jest 3,5 raza wyższe niż człowieka parającego się innym zajęciem.
- Zawód który wykonujemy to zawód piękny, społecznie potrzebny, ale też wymagający, często będący piekłem profesjonalistów - twierdzi Przemysław Łuczak, lekarz weterynarii z gabinetu Egzoovet.
Co jest odpowiedzialne za taki stan rzeczy? Mieszanka depresji, wypalenia zawodowego i gigantycznego stresu niekoniecznie związanego z samymi pacjentami, ale z postawą opiekunów.
Przychodzi opiekun z psem do lecznicy – przechodzone ropomacicze. Koleżanka próbuje ratować, stabilizuje. Nad ranem opiekun wymyśla pretekst, zabiera psa. Usypia gdzie indziej.
Koniec historii…No nie do końca. Potem ten „opiekun” siada w domu przed komputerem i tworzy tekst o wielkiej miłości do swojego zwierzęcia, objawach sprzed minuty. Okrasza to sporą ilością kłamstwa. Nie jest to jednak tekst do szuflady lub pożegnalne epitafium, by zagłuszyć wyrzuty sumienia. Bo oto w tej wypowiedzi pojawia się lekarka – główny winowajca ropomacicz i chorób wszelakich, bólu i cierpienia niewykastrowanej starej suczki. Potem taki tekst rozlewa się w udostępnieniach jak rak. Małe zaufanie społeczeństwa do lekarzy, chęć dogryzienia dokłada węgiel do pieca. Tworzy się hejt. Ludzie żądają danych tego „konowała”, sypią się negatywne opinie. Twórca ckliwej historii siada wygodnie na kanapie i jest zadowolony, świat przyznał mu rację, ręce zostały obmyte. A lekarz? Lekarz zostaje z wygenerowanym przez wściekły tłum poczuciem winy i bezsilności. Oblany kolejnym wiadrem pomyj, które musi z siebie zmyć do dnia następnego by z uśmiechem na twarzy przyjmować waszych milusińskich - pisze Łuczak na swoim facebookowym profilu.
Wszystko przez konowała
Problem zaczyna się już w trakcie studiów - wyśrubowane wymagania sprawiają, że do końca docierają jedynie perfekcjoniści, gotowi prędzej zrezygnować ze snu i jedzenia, niż sobie odpuścić. Później taka osoba - często empatyczna, z poczuciem misji - trafia do gabinetu. Tam zostaje zasypana ogromem nieszczęścia: ludzkiego i zwierzęcego. Stara się więc, jak potrafi. Zostaje po godzinach, odbiera telefony w środku nocy, leczy za darmo lub po kosztach. W końcu dobro pacjenta jest najważniejsze. O ile nie nauczy się w końcu stawiania granic - szybko popada we frustrację. Nikt nie zauważa jej poświęcenia, nie odpłaca dobrym słowem. W zamian za to wymaga jeszcze więcej lub - co gorsza - pisze negatywną opinie w Internecie. A te na temat “wetów - konowałów” wyjątkowo dobrze się klikają.
Zasada jest prosta. Winny jest ten, kto dotykał ostatni. A że proces umierania trwał od 2 miesięcy, ale były ważniejsze sprawy, no cóż… - pisze lekarz weterynarii Magda Firlej - Oliwa.
Słowa lekarki prowadzącej edukacyjny profil “Weterynarz też człowiek” zahaczają o niezwykle ważne zjawisko - brak zainteresowania opiekuna stanem zdrowia jego podopiecznego aż do momentu, kiedy jest już za późno i można co najwyżej zaproponować eutanazję. Tego rodzaju sytuacje są dla weterynarzy szczególnie deprymujące.
Temat codzienności w lecznicy weterynaryjnej rozwija Paula Dziubińska - Bartylak, współwłaścicielka przychodni “Sowa”. Na jej profilu w social mediach jak refren przewija się zdjęcie z opisem “Non One Vet More” (Ani jednego weterynarza więcej), bezpośrednio wiążące się z tematem samobójstw.
- Pamiętajcie, że jesteśmy ludźmi - apeluje lekarka. - Mamy gorsze dni, bywamy zmęczeni, głodni. Nie możemy brać na siebie całego cierpienia świata. Nie oczekujcie, że zawsze uda nam się wyleczyć zwierzę po jednej wizycie, że samo badanie kliniczne wystarczy do postawienia diagnozy, że będziemy pracować >>za darmo<<, bo powołanie. Nie przerzucajcie odpowiedzialności na nas. Nie wywierajcie presji, by cały czas być pod telefonem, by zostawać każdego dnia po godzinach.
Co to za lekarz, który bierze pieniądze?
Kwestia pieniędzy to szczególnie newralgiczny element w pracy lekarza weterynarii. W praktyce za zbyt wysokie ceny osobom wykonującym ten zawód obrywa się najwięcej. Bo przecież to nie jest praca, a pasja. Bo przecież to nie praca, a powołanie. Powołanie odmieniane przez wszystkie przypadki - ironizuje Magda Firlej.
Tyle że powołaniem nie da się zapłacić rachunków, które - jak u wszystkich - ostatnio dramatycznie rosną. Nie da się zakupić niezbędnego wyposażenia do gabinetu, a przecież każdy chce, aby jego weterynarz dysponował najnowocześniejszymi urządzeniami. Powołaniem nie opłaci się kursów doszkalających, literatury (w dużej mierze zagranicznej).
W ciekawych też czasach żyjemy, że zrobienie paznokci za 200zł nikogo nie dziwi, ślusarz w niedzielę za 600zł to cały czas uczciwa cena, a kilo sernika 50 zł to w sumie jak za darmo. No ale zabieg na otwartej jamie brzusznej za 500zł (chociaż to chyba jakaś promka) to jest jakieś przegięcie. Ząb u dentysty to 300zł (taki łatwy na plombę z azbestem), no ale 600 za całą psią klawiaturę to spora cena - konstatuje Przemysław Łuczak.
A co z opłaceniem życia prywatnego? Tak, lekarze weterynarii również je mają, aczkolwiek bywa, że widują zwoje rodziny tylko przez kilka godzin w tygodniu.
Polecane karmy dla psów - sprawdź ceny!
-Ludzie mają wyobrażenie o lekarzu weterynarii jako o osobie, którą kocha zwierzęta i poświęciła im swoje życie zapominając o tym, że większość z nich ma też swoje rodziny, przyjaciół hobby. W momencie kiedy lekarz odmówi z jakiś powodów przyjęcia pacjenta po godzinach pracy, bo pies rzyga od dwóch dni, ale w sobotę o 21:00 to już naprawde jest apogeum, to właściciel obsmarowuje lekarza gdzie się da. No i stałe teksty typu >>ale wy bierzecie za to pieniądze? Przecież niesienie pomocy zwierzętom powinno iść z potrzeby serca, przecież kochacie zwierzęta<< - zżyma się młoda lekarka.
Brak zrozumienia ze strony opiekunów, wyśrubowane wymagania i wieczne niezadowolenie to pierwszy stopień do wypalenia zawodowego. Drugim są relacje w danej klinice.
- Najgorszy był pseudozespół. Uśmiechają się do ciebie w przerwie, a jak cię nie ma w pracy - plotkują i donoszą bzdury do szefostwa, by tylko podminować drugiego lekarza, a samemu zyskać jakieś chore punkty u kierownictwa. Teksty w stylu: >>przyzwyczaj się; musisz zostać po godzinach, taka praca; my już jedziemy i ktoś musi zostać; jesteś najmłodszy/najmłodsza w zespole, nie licz na święta z rodziną; jesteś najmłodszy w zespole, twoim obowiązkiem jest mycie toalety, żebyśmy my tego nie musieli robić; jeśli nie mówię, że zrobiłeś coś źle, to masz się cieszyć że nic nie spieprzyłeś<< itp. itd. Zamiast się wspierać w obrębie zespołu wbijają sobie kosy pod żebra przy każdej okazji - wspomina Marta, świeżo upieczona lekarz weterynarii. Sprawdź także ten artykuł z poradami, jak zostać weterynarzem.
Jak poradzić sobie z bólem?
Zanim lekarz weterynarii podejmie ostateczny krok ma do dyspozycji wyjście pośrednie w postaci znieczulenia alkoholem lub lekami, do których ma łatwy dostęp. Sytuację pogarszają specyficzne cechy charakteru wykazywane przez większość weterynarzy: perfekcjonizm, potrzeba kontroli, niezdolność zaakceptowania porażki.
Co pomogłoby wyhamować lawinowo rosnącą falę samobójstw? Kluczowa jest zmiana nastawienia opiekunów.
Szanujmy się, bądźmy życzliwi. Pytaj, dociekaj, miej wątpliwości – masz do tego prawo - zachęca Przemysław Łuczak.
Dobra, szczera komunikacja to podstawa. Do tego odpowiednia profilaktyka, która w wielu przypadkach pomaga zapobiegać tragediom. Wyłapanie choroby na wczesnym stadium nie tylko zwiększa szanse na wyzdrowienie, ale również nie wydrenuje portfela. I po trzecie - realistyczne oczekiwania wobec lekarza weterynarii, który jest tylko człowiekiem.
I po kolejne - szczere pokazywanie pracy kliniki weterynaryjnej, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. Zbyt wiele jest bowiem “słodyczy” na Facebookowych czy Instagramowych profilach. A przecież codzienność weterynarzy jest zupełnie inna. Wiąże się z brudem, brzydotą, rozkładem. I całym mnóstwem cierpienia. Być może gdyby statystyczny opiekun miał tego świadomość, to wykazywałby się większym zrozumieniem. Otwartość z pewnością pomogłaby samym zainteresowanym wyjść ze społecznej izolacji, w której się aktualnie znajdują.
Warto zdawać sobie sprawę, że opieka nad zwierzęciem to zjawisko holistyczne. Bierze w nim udział właściciel i jego rodzina oraz lekarz weterynarii z całym zespołem. Harmonijna współpraca między tymi wszystkimi osobami zapewni najlepszy efekt terapeutyczny. Oczywiście, zdarzają się weterynarze - oszuści i partacze, ale takich jest zdecydowana mniejszość. Nie pozwólmy, by psuli reputację wszystkim pozostałym.
Mam czasem wrażenie, że ludzie zapomnieli , że są śmiertelni . Śmierć przychodzi po każdego i wcale nie jest to wina lekarza , nie ważne czy lekarz od ludzi czy od zwierząt. Ktoś musi być winien, trzeba obsmarować kogoś żeby jakoś zagłuszyć swój lęk. No więc winien jest lekarz .....
Jedno mnie zastanawia , ten tłok w przychodniach weterynaryjnych i ten tłok w szpitalach ... Jeśli jesteśmy tacy okropni ?